niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 17

Po chwili nasze twarze zaczęły się zbliżać. Ten sam przyspieszony oddech, te same szybkie bicie serca, te same motylki w brzuchu. To wszystko powróciło. Nasze twarze dzieliły tylko milimetry. Niebezpieczne milimetry.
- Can we pretend that airplanes in the night sky, are like shooting stars? I could re...- usłyszałam słowa piosenki "Airplanes" , lecz zostały one przerwane, bo Luke odskoczył odemnie i odebrał.
Odszedł kawałek i rozmawiał zawzięcie z kimś przez telefon. Nie rozumiałam nic z jego słów, bo słyszałam tylko niewyraźne mruczenie.
A teraz... Co to do cholery było? Znowu? Los sobie ze mnie żartuje? Co w ogóle Luke do mnie czuje, bo ta akcja zdarzyła się już drugi raz! I została drugi raz przerwana. Cholera... Nie wiem co się ze mną dzieje, ale ja tego chcę. To dziwne...
Siedziałam tak przez cały czas bez ruchu. Byłam zszokowana. Patrzyłam się w jeden puknt, a mianowicie: jezioro. Mój mózg co chwilę podstawiał mi przed oczy obraz z poprzedniej sytuacji. To było takie... piękne, romantyczne, ale zarazem zaskakujące.
Podszedł do mnie cicho i usiadł bez słowa. Dla niego zapewne też to było krępujące. No bo w sumie jesteśmy tylko przyjaciółmi, nie? Ale nie jestem pewna czy ja chcę być z nim tylko przyjaciółmi... Wszystko stało się takie skomplikowane i to przez jedną przypadkową znajomość. Dokładnie pamiętam nasze pierwsze spotkanie, chociaż to wydarzyło się na imprezie.
(...) - Mogę prosić do tańca?- usłyszałam jakiś głos.
Spojrzałam na chłopaka. Był to niebieskooki blondyn i był niesamowicie przystojny. Przytaknęłam i tym razem my ruszyliśmy na parkiet. Przetańczyliśmy kilka piosenek, a po chwili zaczęła lecieć wolna muzyka. Chłopak objął mnie wokół talii, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. (...)

Wtedy, na tej imprezie, czułam się tak swobodnie i lekko. Luke pierwsze wrażenie wywarł na mnie jak najlepsze.
A teraz odbiegając od moich myśli... Siedzieliśmy tak obok siebie w kompletnej ciszy. Położyłam się na piasku, wcześniej zakładając ręce za głową. Po chwili Luke zrobił to samo. Wpatrywaliśmy się w niebo. Słońce mocno świeciło. Niebo było całe błękitne, a przez nie płynęła jedna mała chmurka w kształcie serca. Nic specjalnego. Zaraz, zaraz... W kształcie serca?!
- Jak to możliwe? Jak?- pytałam siebie w myślach, gwałtownie się podrywając.
- Coś się stało?- zapytał Luke, również się podnosząc.
- Nie, wszystko w porządku.- uśmiechnęłam się do niego.
- Okej.- odwzajemnił mój uśmiech.
Położyłam się jeszcze raz na miękkim piasku i zamknęłam oczy. Jednak nie za długo poleżałam, bo poczułam jak ktoś łapie mnie do góry, z powrotem do pozycji siedzącej. Otworzyłam oczy zdezorientowana. Luke objął mnie ramieniem i położył się, ciągnąc mnie z powrotem na piasek. Moja głowa leżała na jego ramieniu. Bez zastanowienia wtuliłam się w jego tors. Moje serce oczywiście właśnie eksplodowało, a w brzuchu czułam motylki. Pytam po raz kolejny: Co się do cholery ze mną dzieje?!
Cisza panowała pomiędzy nami. Leżeliśmy tak 30 minut. Odcięci od świata. Tylko my. Ja i on. My. To co czułam właśnie w tej chwili było dla mnie nowe. Podekscytowanie i radość połączona ze zdenerwowaniem. Pewnie wiele osób zna to uczucie. Jednak ja nie znałam, bo jak już wcześniej wspominałam: nigdy nie byłam zakochana i zauroczona. Takie moje życie. Beznadziejne życie. Wiele razy czytałam książki o miłości. O tym jakie to błogie uczucie. Jak to jest być kochanym i jak samemu kochać. Miłość jest po prostu taka piękna. Chciałabym kiedyś się zakochać. Bo to co czuję to Luka, to CHYBA tylko zauroczenie. Bo przecież nie znamy się za długo. Ale istnieje też coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia... To by zmieniło obrót wszystkich spraw, ale gdyby to była miłość to raczej bym to wyczuła. Nie jestem pewna, bo wkońcu nigdy nie byłam zakochana. Tak, tak wiem. Powtarzam się, ale będę to mówić do znudzenia. Przestanę kiedy to zaakceptuję. Czyli nigdy...
- Chyba powinniśmy już iść.- Luke wyrwał mnie z moich rozmyślań.
- Echh... Okej...- powiedziałam to z niechęcią, bo nie chciałam jeszcze stąd iść.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, a po chwili to pozycji stojącej. Ściągnęłam moje buty i wzięłam je w rękę. Ruszyłam w kierunku wody. Zanurzyłam swoje stopy w ciepłej wodzie. Odwróciłam się, aby zobaczyć gdzie jest Luke. Kiedy zobaczyłam, że stoi kilka centymetrów za mną. Odskoczyłam do tyłu, bo trochę się przestraszyłam. On się tylko zaśmiał.
- Musimy tu przychodzić częściej.- powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Tak. Zdecydowanie.- również się uśmiechnęłam.
Jeszcze raz spojrzałam w stronę jeziora i wróciłam z powrotem na piasek. Ubrałam buty na nogi i razem z Lukiem ruszyliśmy w drogę powrotną.
Wracaliśmy, rozmawiając. Tematy nam się w ogóle nie wyczerpywały. Tyle że... znowu Luke zachowuje się jakby nic się takiego nie stało... A może to lepiej? Bo jakby zaczął temat to pewnie będę musiała powiedzieć co do niego czuję. Tyle że problem w tym, że ja nie wiem co do niego czuję...
Odprowadził mnie pod same drzwi mojego domu. Pożegnałam się z nim buziakiem w policzek.
- Do zobaczenia. Jeszcze dzisiaj zadzwonię.- uśmiechnął się.
- Okej.- odpowiedziałam.- Do zobaczenia.
Wymieniliśmy się uśmiechami i po tym on odszedł. Odprowadził go wzrokiem pod samą bramę mojego domu. Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami i westchnęłam, a po chwili szeroko się uśmiechnęłam.
- Co ten chłopak ze mną robi?- szepnęłam sama do siebie.
Po chwili ruszyłam do kuchni. Jak zwykle- zastałam tam moją mamę.
- Co na obiad?- po moim pytaniu zaburczało mi brzuchu.
- Zaraz usmażę naleśniki.
- No to już smaż, bo jestem głodna.
- Dobrze. Za to ty nakrywaj do stołu.
- Okej.- przytaknęłam.
Mama zaczęła robić ciasto, a ja w tym czasie rozstawiłam na stół 2 telerze i 2 szklanki, do których nalałam soku porzeczkowego. Na środek stołu postawiłam syrop klonowy. Nie było tego dużo, więc wybrałam się na górę, do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżku, a w tym czasie rozległ się głośny dźwięk przychodzącego sms-a. Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni.
Od: Justin
Cześć. Wpadniesz do mnie? Muszę ci coś ważnego powiedzieć.
Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko odpisałam.
Do: Justin
Dobrze, ale musisz trochę poczekać, bo muszę zjeść obiad.
Po wysłaniu wiadomości, odłożyłam telefon na szafkę. Jednak po chwili znowu go chwyciłam do ręki, gdyż znowu dostałam sms-a.
Od: Justin
Okej. Będę czekać. Smacznego.
Po raz kolejny uśmiechnęłam się do siebie. Odłożyłam telefon jeszcze raz na szafkę, bo nie widziałam potrzeby odpisywania.
- Elizabeth! Obiad!- usłyszałam krzyk mojej mamy po chwili.
Szybko zeszłam ze schodów i już po chwili siedziałam przy stole. Nałożyłam sobie jednego naleśnika na talerz i polałam syropem klonowym.
- Smacznego.- powiedziałam do mamy.
- Dziękuję i nawzajem.- uśmiechnęła się, przełykając kawałek naleśnika.
Z zapałem zjadłam jednego, drugiego, trzeciego i właśnie przeżuwałam kawałek czwartego.
- Boże, Elizabeth. Zaraz pękniesz. Jak ty to mieścisz?- powiedziała mama, wkładając swój talerz do zmywarki.
- Normalnie.- uśmiechnęłam się.
Po zjedzeniu również włożyłam swój talerz do zmywarki i szybko posprzątałam reszte ze stału. Pobiegłam na górę. Włożyłam swój telefon do kieszeni i podeszłam do lustra. Przeczesałam swoje włosy palcami i jeszcze raz nałożyłam na usta błyszczyk. Zeszłam na dół.
- Mamo, wychodzę!- krzyknęłam z korytarza.
- Znowu?- mama stanęła w progu.
- Tak. Cóż na to poradzę, że każdy chce się ze mną spotkać.- zaśmiałam się.
- A tak właściwie co to był za chłopak, który do ciebie dzisiaj przyszedł?- poruszyła kilka razy brwiami w górę i w dół.
- Oj, mamoo... Spieszę się, powiem ci gdy wrócę.
- No dobrze. Już idź.
Wyszłam zamykając drzwi. Ruszyłam w stronę domu Justina. Tylko raz byłam u niego, ale pamiętam gdzie on mieszka.
Szłam uliczkami, rozmyślając. Byłam bardzo ciekawa co Justin ma mi do powiedzenia.
Kiedy wreszcie stanęłam pod wielkim drzwiami, którymi wchodziło się do wielkiej willi, zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili otworzył mi we własnej osobie, Justin.
- Wejdź.- powiedział, szerzej otwierając drzwi.
Weszliśmy do jego pokoju i usiedliśmy na łóżku.
- No więc co chciałeś mi powiedzieć?- zapytałam.
- No więc, Elizabeth...

środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 16

Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi od mojego pokoju, kroki i poczułam jak ktoś siada na moim łóżku. Przestraszyłam się, bo w sumie mama rano do mnie nie przychodzi, bo wie, że są wakacje i nie chce mnie budzić. Cholera go wie kto to jest. A co jeśli to jakiś włamywacz? Nie... Włamywacz by nie siadał na moim łóżku. No więc kto to? Zacisnęłam mocniej powieki. Powoli, bardzo powoli otworzyłam oczy. Mama... Odetchęłam.
- Kochanie, kolega do ciebie przyszedł.- powiedziała, na co ja skinęłam twierdząco głową, na znak, że ma on wejść do pokoju.
Mama wyszła, a w progu stanął Luke. Gdy tylko go zobaczyłam to poczułam motyle w brzuchu i myślałam, że zaraz serce mi wyskoczy z piersi. W duchu piszczałam z radości, że przyszedł do mnie. Ale zaraz, zaraz... Co się ze mną do cholery dzieje?!
- Przepraszam, nie wiedziałem, że jeszcze śpisz...- powiedział, a przeze mnie przeszedł ciepły dreszcz.
Usiadłam.
- Nic nie szkodzi.- uśmiechnęłam się do niego.- Siadaj. Nie będziesz chyba tak stał, co?- zaśmiałam się, a on usiadł na moim łóżku.
- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz. Widziałem, że wczoraj bardzo przestraszył cię ten wypadek.
- "Bardzo" to mało powiedziane.- uśmiechnęłam się, a on zaśmiał się.
- No właśnie wiem. Przepraszam, że teraz zapytam, ale... czy kiedyś w wypadku zginął ktoś z twojej rodziny? Widziałem jak byłaś przerażona wtedy, dlatego pytam...- gdy wypowiedział ostatnie słowa to zauważył moją zakłopotaną minę.- Jeśli niechcesz to nie musisz odpowiadać.- dodał.
- Jak miałam 7 lat to szłam kiedyś z moją babcią na zakupy. Kiedy wracałyśmy to przechodziłyśmy przez jezdnię. Nagle z zakrętu wyskoczył samochód... Ja zdążyłam uciec, ale babcia- łza spłynęła po moim policzku.- nie zdążyła... Śmierć na miejscu. Mogłam jak uciekałam złapać ją za rękę i pociągnąć ze sobą... Zrobiłabym wszystko żeby była teraz obok mnie... To wszystko moja wina... Przez to nie mam teraz babci, bo pierwsza umarła jak miałam 5 miesięcy, bo była chora na raka...- pociągnęłam nosem, bo zdążyłam już się na dobre rozpłakać.- Dlatego wczoraj byłam taka przestraszona... Kiedy tylko to zauważyłam to znowu przed oczami stanął mi obraz właśnie mnie i mojej babci... Wtedy na ulicy...- zaniosłam się kolejną dawką płaczu, nie powinno się rozdrapywać starych ran.
- Przykro mi...- usłyszałam w jego głosie współczucie.
Prztulił mnie, a przeze mnie przeszedł ciepły dreszcz.
- Przepraszam...- powiedziałam i odsunęłam się od niego
- Ale za co?- jego twarz przybrała zdziwiony wyraz.
- Nie powinnam.- wytarłam łzy wierzchem dłoni.
- Ale co nie powinnaś?
- Płakać, głuptasie.- zaśmiałam się, a on po chwili zawtórował mi.
- Sorki. Czasami jestem trochę niekumaty.- uśmiechnął się szeroko.
- Trochę?- zapytałam z uśmiechem.
- Trochę bardzo.- wybuchnęłam śmiechem po tych słowach.
- Trochę bardzo? Serio? Czy ty w ogóle się słyszysz, człowieku?
Nic nie odpowiedział tylko razem ze mną zaczął się śmiać. Po kilku minutach uspokoiliśmy się, a ja postanowiłam się ogarnąć.
- Poczekasz chwilkę? Muszę się ubrać. Może przejdziemy się gdzieś?- zapytałam.
- Okej.- wysłał mi uśmiech, który odwzajemniłam.
Wstałam i podeszłam do szafy. Bez zastanowienia wyciągnęłam jeden komplet ubrań i bez słowa ruszyłam do łazienki. Dziś postanowiłam nie brać prysznica, bo trochę by to zajęło, a chcę jak najszybciej wrócić z powrotem do Luka. Szybko ubrałam się i umyłam zęby. Maznęłam rzęsy maskarą, a usta jasno-czerwonym błyszczykiem. Włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Z pośpiechem wyszłam z pomieszczenia.
- Idziemy?- zapytałam uśmiechnięta, a on pokiwał potwierdzająco głową.
Schowałam telefon do kieszeni i wyszliśmy z pokoju. Oznajmiłam mamie, że wychodzę i zamknęłam za nami drzwi.
- Tak bez śniadania?- zapytał.
- To dla mnie normalka. Rzadko jem śniadanie.- wzruszyłam ramionami.
- No to zabiorę cię teraz to kawiarni. Zamówisz coś sobie i zjesz. Ja stawiam.- uśmiechnął się.
- Daj spokój. Nie trzeba, po za tym... - chciałam dokończyć, ale mi przerwał.
- Nie wykręcaj się. Musisz coś zjeść.
- A ty co? Moja mama?- zachichotałam.
- Tata.- odpowiedział, a po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Może być. Mojego taty często nie ma w domu, ty mi go zastąpisz.- powiedziałam.
Reszte drogi do kawiarni przebyliśmy na ciągłej rozmowie i śmiechach.
Luke jest naprawdę miły, przystojny, zabawny, uroczy... Po prostu wszystko co najlepsze. Ideał na chłopaka. Tyle że... że on zachowuje się tak jakby wczoraj nic się takiego nie wydarzyło. Wiecie... To na ławce... Po tym trochę się dziwnie czuję... Te całe motylki w brzuchu, przyspieszone bicie serca i inne takie rzeczy... Są przyjemne, ale raczej to wszystko nie jest dla mnie. A wiecie co najgorsze? Ja nigdy nie byłam zakochana. Nigdy! Zauroczona też nie! I jak ja do cholery poznam czy się zakochałam?! Jak ja rozpoznam, że to zauroczenie, a nie zakochanie?! Ja się pytam jak? To wszystko nie jest dla mnie. Chciałabym być zakochana, tak... Ale znowu to samo: jak to do cholery rozpoznać?! Czasami mi jest naprawdę ciężko wytrzymać sama ze sobą. Mam 16 lat i nie miałam żadnego chłopaka! Podczas gdy moje rówieśniczki miały już jakiś 10 chłopaków... Nikt nie wie jak ja się czuję. Nikt... A zresztą kto by chciałbyć mną? Taką nudną Elizabeth...
Spojrzałam na Luka. Właśnie siedzieliśmy przy jednym ze stolików, a Luke zamawiał coś dla nas, bo właśnie kelner podszedł. Kiesy kelner zapisywał to w swoim notesie, to Luke spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Ten jego uśmiech, oczy, usta, które aż zachęcały do całowania... Ludzie, trzymajcie mnie, bo zaraz zemdleję. Wczoraj gdyby nie ten wypadek wszystko ułożyło by się inaczej. O niebo lepiej. Ta kobieta by jeszcze żyła, a ja i Luke może bylibyśmy parą. Podreślam: MOŻE. A co jeśli tamta chwila to był po prostu impuls? Jeden nie doszły pocałunek, a ja już fantazjuje na temat tego, że może bylibyśmy parą. Jaki ze mnie debil... Ale cóż na to poradzę, że jestem raczej typem marzycielki? Często wyobrażam sobie jak spotykam swoją pierwszą miłość, jak odnajduję tego jedynego. Czasami nawet co byłoby gdybym była sławna. No co? Kocham śpiewać, a wiele ludzi mówi, że dobrze mi to idzie. Co roku nauczyciel muzyki zapisuje mnie do szkolnego chóru. W zeszłym roku nawet moja klasa założyła zespół, w którym jestem wokalistką. Należą do niego też: Matt- gitarzysta, Conor- basista, Alex- perkusista, Josh- pianista+chórek: Rose, Kim i Emily. Instrumenty załatwiła nam szkoła. Wszystkie sprawy i różne występy na festiwalach, uroczystkościach szkolnych, czasami na dyskotekach szkolnych śpiewamy kilka piosenek i takich tam innych, załatwia nam nasz nauczyciel muzyki. To on zaproponował nam założenie zespołu. Śpiewamy głównie różne covery piosenek.  Mamy specjalną salę, w której ćwiczymy. W tym roku szkolnym chyba dalej będziemy prowadzić ten nasz zespół. Od początku zeszłego roku szkolnego zaczęliśmy całą współpracę. Byliśmy wtedy w 2 klasie gimnazjum, teraz idę do 3. Boże jak ten czas szybko leci...
Dobra, wracamy na ziemię. Chyba za dużo tu tego o mnie. Narazie te informacje powinny wam starczyć.
A więc kiedy kelner odszedł to Luke spojrzał na mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami. One tak hipnotyzowały.
- Gdzie później idziemy?- zapytał.
- Hmm... Sama nie wiem, a ty masz jakiś pomysł?
- Właściwie to nie.
Chwilkę pomyślałam gdzie by tu się wybrać i... BINGO! Już wiem gdzie go zabiorę.
- Już wiem!- krzyknęłam, a spojrzenia wszystkich ludzi siedzących w kawiarni skierowały się na nas.
Rozejrzeliśmy się dookoła zakłopotani. Ludzie jak ludzie, kiedy zobaczyli, że to nic ciekawego to wrócili do swoich wcześniejszych zajęć.
- Co wiesz?- zapytał.
- Wiem gdzie pójdziemy!
- Gdzie?
- Zobaczysz.- poszłałam mu chytry uśmieszek.
Kiedy kelner przyniósł nam nasze zamówienie to szybko zjedliśmy, Luke zapłacił za nas i wyszliśmy.
- Zamknij oczy.- powiedziałam.
- Po co?
- Bo tak. Masz nie wiedzieć dokąd idziemy.
- Ale co jeśli się przewrócę albo wpadnę w drzewo lub słup?
- Ojj, daj spokój. Będę cię trzymać na wszelki wypadek.
- Ale naprawdę muszę?- zrobił minę kota ze Shreka.
- Tak.
- Echh... Okej, ale jeśli mi się coś stanie to wtedy twoja wina.
- Nie bądź baba.- zaśmiałam się.
Popatrzał na mnie dziwnie i zamknął oczy.
- Prowadź.- powiedział i wystawił do mnie dłoń.
Niepewnie ją chwyciłam, a kiedy już to zrobiłam to przeszedł przeze mnie ciepły dreszcz. Szliśmy, a ja śmiałam się jak on dziwnie stawia nogi. Bał się czy na coś nadepnie czy co? Zresztą ja tam nie wiem.
Przez całą drogę szliśmy w zupełnej ciszy. Krępującej ciszy. Od czasu do czasu przerywał ją Luke zadając mi pytania typu: "Daleko jeszcze?" lub "Powiesz mi dokąd idziemy?". Odpowiadałam na nie krótko. Całą drogę myślałam o tym co tak właściwie czuję. Bo w sumie to wszystko jest dla dziwne i nowe. Ta cała miłość... Nie rozumiem tego.
Kiedy już byliśmy na miejscu to stanęliśmy.
- Mogę już otworzyć oczy?- zapytał.
- Tak.
Otworzył je i rozejrzał się dookoła.
- Wow... Ale tu pięknie.- powiedział.
Domyślacie się gdzie go zabrałam? Chyba raczej nie. A więc jesteśmy nad jeziorem. Moim i Amy. Nad tym, nad którym byliśmy wtedy z Justinem.
Gładka tafla wody odbijała promienie słoneczne. Złocisty piasek, który od wody ciągnął się jakieś 8 metrów, a później zielona trawa, na której rosło pełno kwiatów. W okół tego pełno drzew, bo takie piękne jezioro znajdowało się w środku lasu.
Podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na piasku. Wpatrywaliśmy się w siebie.
- Taka piękna dziewczyna zaprowadziła mnie w równie piękne miejsce.- powiedział i uśmiechnął się.
Moje policzki zmieniły kolor na jasno czerwony.
- Dziękuję.- szepnęłam.
Po chwili nasze twarze zaczęły się zbliżać. Ten sam przyspieszony oddech, te same szybkie bicie serca, te same motylki w brzuchu. To wszystko powróciło. Nasze twarze dzieliły tylko milimetry. Niebezpieczne milimetry.

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 15

Lekko uchyliłam oczy, a już poraziło mnie jasne światło. Z niechęcią usiadłam na brzegu łóżka. Rozejrzałam się po pokoju jakbym znajdowała się w jakimś innym pomieszczeniu. Jak widać jeszcze za bardzo kontaktowałam. Powoli podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej jasne, dresowe szorty i do tego za dużą, luźną bluzkę. Ruszyłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Po wyjściu z kabiny, wytarłam się i ubrałam wcześniej przygotowane ubrania. Umyłam zęby, rozczesałam włosy i związałam w wysoką kitkę. Zrobiłam delikatny makijaż i zeszłam na dół. Mama siedziała na kanapie w salonie i oglądała telewizję. Usiadłam bez słowa obok niej i równiesz zaczełam oglądać. Po kilku minutach zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam je otworzyć. W progu stał Luke.
- Cześć.- uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że dzisiaj masz czas na spotkanie ze mną.
- Jasne, że mam.- zaśmiałam się.- Poczekaj chwilkę.- powiedziałam i pobiegłam po schodach do swojego pokoju.
Wzięłam telefon i schowałam go do kieszeni. Popsikałam się perfumem i maznęłam usta różowym błyszczykiem. Z powrotem szybko zeszłam po schodach.
- Już możemy iść.- uśmiechnęłam się.- Mamo! Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę!- krzyknęłam  na odchodne i zamknęłam za sobą drzwi.- No więc do kąd mnie zabierasz?- zapytałam gdy już wyszliśmy poza moje podwórko.
- Hmm... Chyba pospacerujemy sobie po parku, co?
- Ok.- uśmiechnęłam się promiennie.
- I jak wczoraj było na spacerze z Justinem?- zapytał i zabawnie poruszył brwiami.
- Dobrze. A jak miało by być?
- No sam nie wiem. Nie mam za dobrych przeczuć co do niego...
- Przesadzasz.- uśmiechnęłam się.- Gdybyś go poznał to byś wiedział, że już wszystko będzie dobrze.
- Możliwe, że tak.
Doszliśmy do parku i usiedliśmy na jednej z ławek. Swobodnie rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Nagle kątem oka zauważyłam dobrze znaną mi sylwetkę. Po chwili ta osoba przeszła tuż obok nas.
- Chris!- krzyknęłam i rzuciłam mu się w ramiona.
- Aż tak tęskniłaś?- zaśmiał się.
- Taaak, niewiarygodnie bardzo.- zażartowałam.
- Kobieto, widzieliśmy się 2 dni temu.- powiedział, uwalniając się w moich objęć.
- No co ty? Nie wiedziałam.- powiedziałam ironicznie.
- Dobra, ja muszę iść. Spieszy mi się.
- Do kąd?- zapytałam.
- Aż taka ciekawa?- pojawił się na jego twarzy wielki uśmiech.
- Noo. Bardzo.
- Do Justina.
- Ach... To leć. Pa.
- Pa.- pożegnał się i odszedł.
Usiadłam z powrotem na ławce obok Luka.
- Kto to był?- zapytał.
- Chris.
- Wyglądał jakby był twoim chłopakiem.- zaśmiał się.- Niezłe przywitanie.- teraz ja się zaśmiałam.
- No coś ty, nie mam chłopaka.
- Aż dziwne. Taka piękna dziewczyna, a nie ma chłopaka. Każdy powienien stać w kolejce do ciebie na kiwnięcie twojej ręki.- powiedział, a ja oblałam się rumieńcami.
- Przesadzasz...- powiedziałam ledwo słyszalnie.
Spojrzałam w jego piękne, niebieskie oczy. Utonęłam w nich. Siedzieliśmy tak przez chwilę wpatrując się w siebie nawzajem. Zauważyłam, że Luke zbliża twarz w kierunku mojej. Poczułam miłe mrowienie w brzuchu, a serce o mało co mi nie wyskoczyło. Powoli zaczęłam się przysuwać do niego. Mój oddech stał się nie równy. Dzieliło nas już tylko kilka centymetrów. Zamknęliśmy powoli oczy. Już miałam musnąć jego wargę, a nagle usłyszeliśmy głośne trąbienie i po chwili pisk opon. Szybko się od siebie odsunęliśmy i spojrzeliśmy w stronę skąd dochodziło trąbienie. To co tam zobaczyłam nie równało się w niczym innym gorszym. Samochód stał w ustawiony w poprzeg przed pasami, z niego wysiadał przerażony kierowca, a na jezdni... leżała potrącona kobieta. Czym prędzej podbiegłam tam, a tuż za mną Luke.
- Co się stało?- zapytałam kierowcę.
-  Ja... Jechałem... A tu nagle wyskoczyła ona... Nie zdążyłem zachamować...- mówił przez płacz.
Szybko wybrałam numer karetki i zadzwoniłam. Oznajmili, że za kilka minut przyjadą. Spojrzałam na potrąconą. Leżała, a wokół niej powoli robiła się kałuża krwi. Po chwili coś przykuło moją uwagę. Mianowicie jej wielki brzuch. Była w ciąży...
Odsunęliśmy się na bok kiedy karetka podjeżdżała. Lekarze szybko wzięli ją na nosze i zanieśli spowrotem do karetki. Staliśmy z Lukiem z boku patrząc jak pojazd odjeżdża na sygnale w kierunku szpitala. Trzęsłam się ze strachu, chociaż nie znałam tej kobiety. Sama nie chciałabym być ofiarą takiego wypadku.
- Wszystko będzie dobrze.- Luke szepnął mi na ucho, a przez moje ciało przeszedł ciepły dreszcz.
Przypomniała mi się ta sytuacja między nami na ławce. Moje serce znowu przespieszyło, a w brzuchu poczułam motylki.
- Chodź, może przejdziemy się do kina?- zapytał.
- Chętnie.- starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego raczej grymas.
Szliśmy w ciszy. Krępowało mnie to trochę.
Kiedy doszliśmy do wybraliśmy odpowiedni film. Kupiliśmy bilety i popcorn, po czym ruszyliśmy na salę kinową.
Po seansie Luke mnie odprowadził. Wracaliśmy rozmawiając, ale mało... Ale przynajmniej nie było tej niezręcznej ciszy.
Pożegnałam go całusem w policzek i weszłam do domu. Z kuchni dochodził piękny zapach. Kiedy do niej weszłam to okazało się, że moja mama robi obiad. Musiałam jescze jakieś półgodziny czekać na obiad.
Po zjedzeniu, ruszyłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam telefon z kieszeni po to by zadzwonić to Amy. Chociaż dzieliły nas tysiące kilometrów to i tak musi być o wszystkim informowana na bierząco. Wybrałam jej numer i nacisnęłam na zieloną słuchawkę.
- Halo?- usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
- No hej. Opowiadaj jak tam? Jak minęła podróż?
- Podróż? Hmm, dosyć nudno. A tak w ogóle nawet nie wiesz jak tutaj pięknie.- powiedziała radośnie.
- Wiem. Oglądałam zdjęcia w necie.- zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała.
- A wydarzyło coś się w Stratford od mojej nieobecności?
- Nie ma cię tu nawet całego dnia, a ty się pytasz.- zaśmiałam się.
- To wydarzyło się coś czy nie?- usłyszałam zniecierpliwienie w jej głosie.
- Kilka tam takich drobnostek...
- Czyli?- dopytywała.
Opowiedziałam jej o tym całym spotkaniu z Lukiem i o tym do czego prawie doszło... i co nam to przerwało.
- A czy ty coś czujesz do Luka?- zapytała gdy ja zakończyłam.
- Sama nie wiem...
- Nie rób nic na siłę, póki nie wiesz co tak na prawdę czujesz. A co do tego wypadku to zawsze byłaś wrażliwa na takie rzeczy, więc nie przejmuj już się tak tym.
- Ok, dzięki za radę.
- Chyba przyjaciółki są do dawania rad i podtrzymywania na duchu, nie?
- No tak... Dobra chyba już kończymy. Może jutro zadzwonię, ok?
- Ok. To do usłyszenia i trzymaj się tam.- powiedziała.
- Dzięki, ty też się trzymaj. To pa.- rozłączyłam się.
Telefon odłożyłam na półkę, a resztę dnia przeleżałam na łóżku. Niektórym mogłoby się się to wydawać nudne, ale ja lubię czasami takie chwile samotności.
Wieczorem zeszłam by zjeść kolację, a po zjedzeniu od razu poszłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam z szafy piżamę i ruszyłam do łazienki. Zmyłam makijaż, rozpuzpuściłam i rozczesałam włosy oraz umyłam zęby. Wzięłam długą, relaksującą kąpiel, a zaraz po wyjściu z wanny szybko ubrałam się w piżamę i spuściłam wodę.
Położyłam się na łóżko i nie mogłam usnąć. Ciągle myślałam o dziesiejszym dniu.
- Co by się stało gdyby nie ten wypadek, który powstrzymał nas od pocałunku? A co jeśli gdybyśmy się pocałowali? Bylibyśmy parą? A może zniszczyło by to naszą znajomość?- te pytania ciągle zadawałam sobie w myślach.
Za każdym razem kiedy wspominałam tą chwilę od nowa to przez moje ciało przechodził ciepły dreszcz i czułam motylki w brzuchu.
- Prawie doszło do mojego pierwszego pocałunku...- powtarzałam sobie w myślach.

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 14

Wstałam i spojrzałam na zegarek. 12:14. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Jakim cudem spałam tak długo?! Nie poszłam spać późno... Przecież na 13 jestem umówiona z tą tajemniczą osobą. Szybko pobiegłam do łazienki i wzięłam prysznic. Kiedy wyszłam to owinęłam się ręcznikiem i poszłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej szorty, kolorowy top i oczywiście bieliznę. Wytarłam się i ubrałam wcześniej przygotowane rzeczy. Zaniosłam ręcznik do łazienki i umyłam zęby. Zrobiłam delikatny makijaż, rozczesałam włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Weszłam do pokoju i akurat zadzwonił dzwonek do drzwi. Zbiegłam szybko na dół i otworzyłam drzwi. Był to Luke.
- Już koniec kary?- zapytałam z uśmiechem.
- Tak. Może przejdziemy się gdzieś?
- Pewnie. 
Kiedy odpowiedziałam to jak z pod ziemi wyrósł Justin i stał obok Luka.
- No ej, miałaś się ze mną spotkać.- powiedział Jus.
- Umm... To, który z was wczoraj do mnie dzwonił?- zapytałam niepewnie.
- Ja.- usłyszałam głos Justina.- I się zgodziłaś na spacer.
- Och... Przepraszam, nie spojrzałam wtedy kto do mnie dzwonił, a głosu nie rozpoznałam i sama nie wiedziałam z kim się dzisiaj spotkam...
- Chwila, chwila...- odezwał się Luke, który do tej pory stał w ciszy.- Pogodziłaś się z nim?- skierował do mnie to pytanie.
- Mhmm... Tak...
Luke o całej sytuacji między mną, a Justinem wiedział. Opowiedziałam mu wszystko. Teraz pewnie jest zdziwiony tym, że mu wybaczyłam.
- Mówiłaś mu o tym?- zapytał Justin, mając na myśli właśnie tą sprzeczkę. 
- Umm... Tak...- było mi trochę niezręcznie.
- To w końcu z kim dzisiaj spędzasz dzień?- zapytał Luke.
- Echh... Luke tak mi przykro, ale Justin był pierwszy. Może jutro się spotkamy?
- Czemu jutro, a nie jeszcze dzisiaj?- zapytał zawiedziony.
- No, bo później pewnie idę odprowadzić Amy i Jaspera na lotnisko.
- Na lotnisko? Gdzie lecą? Po co? Dlaczego?- zaczął wypytywać Justin.
- Tak, na lotnisko. Do Miami. Spędzić tam resztę wakacji. Chcą odpocząć.- odpowiedziałam na wszystkie jego pytania i uśmiechnęłam się.
- No dobrze, to ja już idę.- powiedział Luke.- Do jutra.
Przytuliłam go na pożegnanie.
- No więc gdzie idziemy?- zapytał Jus z uśmiechem, gdy wychodziliśmy poza moje podwórko.
- Najpierw zabierasz mnie do kawiarni, bo jestem głodna, a śniadania nie jadłam. A później ty coś wymyśl.- odpowiedziałam, a on się zaśmiał.
- No dobrze.
Po odwiedzeniu kawiarni, zdecydowaliśmy się pójść na pole.
Siedzieliśmy wśród wysokich traw i rozmawialiśmy. Czułam, jakbyśmy znali się od dziecka. Jeszcze jakby był normalnym chłopakiem. A przecież to Justin Bieber! Tak, tak, wiem. To zwykły nastolatek, który ma też swoje życie. Ale co ty byś powiedziała na moim miejscu? To zbyt magiczne, piękne, cudowne... Ale zarazem dziwne... Kiedyś dałabym wszystko za zrobienie sobie z nim zdjęcia. A teraz? Siedzę z nim i rozmawiam. Nie proszę o zrobienie tego głupiego zdjęcia. Teraz wydaje mi się to cholernie dziwne, jakiego to miałam bzika na punkcie Justina. Czasami wydaje mi się, że to tylko sen, a ja za chwilę się zbudzę i wrócę do tej szarej rzeczywistości. Czasami myślę, że to wszystko minie, pęknie jak bańka mydlana, a ja będę żałować, że to się tak potoczyło... Przecież Justin to gwiazda. Nie będzie wiecznie siedział w Stratford. Ciekawe ile jeszcze tutaj zostanie. Może miesiąc? Dwa? A może już wyjeżdża za tydzień? Dobra, nie będę się bawić w detektywa. Po prostu zapytam. Odbiegnę zupełnie od tego tematu, o którym teraz rozmawiamy, ale co tam...
- Justin... Jak długo jeszcze zostaniesz w Stratford?
- Hmm...- zamyślił się na chwilkę.- Pewnie miesiąc. Góra dwa. Ale nie jestem pewien. Możliwe, że mogę przesiedź tu jeszcze najbliższe pół roku. Wszystko zależy od tego, co wymyśli mój menager. A czemu pytasz? Chcesz się mnie pozbyć? Foch!- założył ręce na piersiach i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Tak tylko pytałam. Nie chcę się ciebie pozbyć tylko chcę żebyś został tu jak najdłużej. I nie fochaj się, proszę.- zaśmiałam się.
- A co dostanę na przeprosiny?- spojrzał na mnie kontem oka.
- Hmm, pomyślmy...- zastanawiałam się lecz nic nie wymyśliłam.- Eee, sama nie wiem, ty coś wymyśl.
- A czemu ja cały czas muszę coś wymyślać?
- No bo ty chcesz dostać coś na przeprosiny.- uśmiechnęłam się.
- Buziaka.- powiedział nagle.
- Co ty masz z tymi buziakami, człowieku?- zaśmiałam się po raz kolejny.
- No bo ja chcę!
- Ja też chcę wiele rzeczy i ich nie dostaję.- uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- No to chociaż w policzek?- zapytał niepewnie.
- No dobra...
Nadstawił policzek, a ja nachyliłam się by go cmoknąć. W ostatniej chwili odwrócił głowę, a ja trafiłam prosto w jego usta.
- Pocałowałaś mnie!- krzyknął radośnie.
- Po pierwsze: To było zwykłe cmoknięcie. Po drugie: Miało być w policzek. Po trzecie: Teraz ja mam focha!- założyłam ręce na piersiach i odróciłam się w drugą stronę tak jak on wcześniej.
- Czemu?- zapytał, a ja nie odpowiedziałam.- Odezwij się.- nadal siedziałam cicho.- Halo! Odpowiesz mi?- nadal nic nie mówiłam.- A więc tak zamierzasz się bawić? Ok!- powiedział i zaczął mnie łaskotać.
Wybuchłam niepochamowanym śmiechem. Nie zamierzałam nic mówić i nie będę. Po kilku minutach udało mi się uciec kawałek od niego.
- Nie ma tak!- krzyknęłam.
- Ale jak?- czy on zamierzał udawać głupiego?
- Nie udawaj, że nie wiesz.
- Ale co?- zapytał, a ja przewróciłam oczami.
- Nie ma łaskotania.
- Jest.
- Nie.
- Jest.
- Nie.
- Jest.
- Nie.
Naszą beznadziejną kłótnię przerwała moja dzwoniąca komórka. Była to Amy.
- Halo?- powiedziałam po naciśnięciu zielonej słuchawki.
- Elizabeth?
- Nie ksiądz!
- Umm... Przepraszam, źle wybrałam numer.- usłyszałam zakłopotanie w jej głosie, a później szum.
- Boże!- walnęłam się z otwartej dłoni w czoło.
- Co?- zapytał Jus.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo po raz kolejny usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. Była to znowu Amy. Szybko odebrałam.
- Dziewczyno jaka ty jesteś głupia!- powiedziałam i zaśmiałam się.
- Co?- widocznie była zdziwiona.
- Od kiedy ksiądz ma damski głos?- znowu się zaśmiałam.
- To ty odebrałaś?
- Nooo, raczej.
- To wkońcu odprowadzasz nas na to lotnisko?- odbiegła całkowicie od tematu.
- Nooo, raczej.- powtórzyłam.
- No to chodź już po mnie, bo za jakieś 2 godziny mamy samolot, a przecież wychodzi się wcześniej, nie?
- Ok, zaraz będę.
- Spoko, do zobaczenia.- rozłączyła się.
- Musimy już wracać.- powiedziałam do Justin.
- Czemu?
- Człowieku, przestań już dzisiaj o wszystko pytać. Musimy iść, bo przecież odprowadzam Amy i Jaspera na to lotnisko, a za jakieś 2 godziny mają lot.
- Ech... Ok, chodźmy.
Justin odprowadził mnie pod dom Amy. Ja zadzwoniłam do drzwi, a on poszedł. Otworzyła mi Amy, a za nią stał oczywiście Jasper. Oboje trzymali po jednej, wielkiej walizce. Wezwaliśmy taksówkę, która zawiozła nas na lotnisko.
Po ich odlocie, wracałam do domu pieszo. Chciałam się trochę przejść i pomyśleć.
Resztę dnia spędziłam w domu przed telewizorem.
Wieczorem oczywiście wzięłam długą kąpiel, zmyłam makijaż i umyłam zęby. Wyczerpana jak codziennie rzuciłam się na łóżko i usnęłam.