środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 16

Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi od mojego pokoju, kroki i poczułam jak ktoś siada na moim łóżku. Przestraszyłam się, bo w sumie mama rano do mnie nie przychodzi, bo wie, że są wakacje i nie chce mnie budzić. Cholera go wie kto to jest. A co jeśli to jakiś włamywacz? Nie... Włamywacz by nie siadał na moim łóżku. No więc kto to? Zacisnęłam mocniej powieki. Powoli, bardzo powoli otworzyłam oczy. Mama... Odetchęłam.
- Kochanie, kolega do ciebie przyszedł.- powiedziała, na co ja skinęłam twierdząco głową, na znak, że ma on wejść do pokoju.
Mama wyszła, a w progu stanął Luke. Gdy tylko go zobaczyłam to poczułam motyle w brzuchu i myślałam, że zaraz serce mi wyskoczy z piersi. W duchu piszczałam z radości, że przyszedł do mnie. Ale zaraz, zaraz... Co się ze mną do cholery dzieje?!
- Przepraszam, nie wiedziałem, że jeszcze śpisz...- powiedział, a przeze mnie przeszedł ciepły dreszcz.
Usiadłam.
- Nic nie szkodzi.- uśmiechnęłam się do niego.- Siadaj. Nie będziesz chyba tak stał, co?- zaśmiałam się, a on usiadł na moim łóżku.
- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz. Widziałem, że wczoraj bardzo przestraszył cię ten wypadek.
- "Bardzo" to mało powiedziane.- uśmiechnęłam się, a on zaśmiał się.
- No właśnie wiem. Przepraszam, że teraz zapytam, ale... czy kiedyś w wypadku zginął ktoś z twojej rodziny? Widziałem jak byłaś przerażona wtedy, dlatego pytam...- gdy wypowiedział ostatnie słowa to zauważył moją zakłopotaną minę.- Jeśli niechcesz to nie musisz odpowiadać.- dodał.
- Jak miałam 7 lat to szłam kiedyś z moją babcią na zakupy. Kiedy wracałyśmy to przechodziłyśmy przez jezdnię. Nagle z zakrętu wyskoczył samochód... Ja zdążyłam uciec, ale babcia- łza spłynęła po moim policzku.- nie zdążyła... Śmierć na miejscu. Mogłam jak uciekałam złapać ją za rękę i pociągnąć ze sobą... Zrobiłabym wszystko żeby była teraz obok mnie... To wszystko moja wina... Przez to nie mam teraz babci, bo pierwsza umarła jak miałam 5 miesięcy, bo była chora na raka...- pociągnęłam nosem, bo zdążyłam już się na dobre rozpłakać.- Dlatego wczoraj byłam taka przestraszona... Kiedy tylko to zauważyłam to znowu przed oczami stanął mi obraz właśnie mnie i mojej babci... Wtedy na ulicy...- zaniosłam się kolejną dawką płaczu, nie powinno się rozdrapywać starych ran.
- Przykro mi...- usłyszałam w jego głosie współczucie.
Prztulił mnie, a przeze mnie przeszedł ciepły dreszcz.
- Przepraszam...- powiedziałam i odsunęłam się od niego
- Ale za co?- jego twarz przybrała zdziwiony wyraz.
- Nie powinnam.- wytarłam łzy wierzchem dłoni.
- Ale co nie powinnaś?
- Płakać, głuptasie.- zaśmiałam się, a on po chwili zawtórował mi.
- Sorki. Czasami jestem trochę niekumaty.- uśmiechnął się szeroko.
- Trochę?- zapytałam z uśmiechem.
- Trochę bardzo.- wybuchnęłam śmiechem po tych słowach.
- Trochę bardzo? Serio? Czy ty w ogóle się słyszysz, człowieku?
Nic nie odpowiedział tylko razem ze mną zaczął się śmiać. Po kilku minutach uspokoiliśmy się, a ja postanowiłam się ogarnąć.
- Poczekasz chwilkę? Muszę się ubrać. Może przejdziemy się gdzieś?- zapytałam.
- Okej.- wysłał mi uśmiech, który odwzajemniłam.
Wstałam i podeszłam do szafy. Bez zastanowienia wyciągnęłam jeden komplet ubrań i bez słowa ruszyłam do łazienki. Dziś postanowiłam nie brać prysznica, bo trochę by to zajęło, a chcę jak najszybciej wrócić z powrotem do Luka. Szybko ubrałam się i umyłam zęby. Maznęłam rzęsy maskarą, a usta jasno-czerwonym błyszczykiem. Włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Z pośpiechem wyszłam z pomieszczenia.
- Idziemy?- zapytałam uśmiechnięta, a on pokiwał potwierdzająco głową.
Schowałam telefon do kieszeni i wyszliśmy z pokoju. Oznajmiłam mamie, że wychodzę i zamknęłam za nami drzwi.
- Tak bez śniadania?- zapytał.
- To dla mnie normalka. Rzadko jem śniadanie.- wzruszyłam ramionami.
- No to zabiorę cię teraz to kawiarni. Zamówisz coś sobie i zjesz. Ja stawiam.- uśmiechnął się.
- Daj spokój. Nie trzeba, po za tym... - chciałam dokończyć, ale mi przerwał.
- Nie wykręcaj się. Musisz coś zjeść.
- A ty co? Moja mama?- zachichotałam.
- Tata.- odpowiedział, a po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Może być. Mojego taty często nie ma w domu, ty mi go zastąpisz.- powiedziałam.
Reszte drogi do kawiarni przebyliśmy na ciągłej rozmowie i śmiechach.
Luke jest naprawdę miły, przystojny, zabawny, uroczy... Po prostu wszystko co najlepsze. Ideał na chłopaka. Tyle że... że on zachowuje się tak jakby wczoraj nic się takiego nie wydarzyło. Wiecie... To na ławce... Po tym trochę się dziwnie czuję... Te całe motylki w brzuchu, przyspieszone bicie serca i inne takie rzeczy... Są przyjemne, ale raczej to wszystko nie jest dla mnie. A wiecie co najgorsze? Ja nigdy nie byłam zakochana. Nigdy! Zauroczona też nie! I jak ja do cholery poznam czy się zakochałam?! Jak ja rozpoznam, że to zauroczenie, a nie zakochanie?! Ja się pytam jak? To wszystko nie jest dla mnie. Chciałabym być zakochana, tak... Ale znowu to samo: jak to do cholery rozpoznać?! Czasami mi jest naprawdę ciężko wytrzymać sama ze sobą. Mam 16 lat i nie miałam żadnego chłopaka! Podczas gdy moje rówieśniczki miały już jakiś 10 chłopaków... Nikt nie wie jak ja się czuję. Nikt... A zresztą kto by chciałbyć mną? Taką nudną Elizabeth...
Spojrzałam na Luka. Właśnie siedzieliśmy przy jednym ze stolików, a Luke zamawiał coś dla nas, bo właśnie kelner podszedł. Kiesy kelner zapisywał to w swoim notesie, to Luke spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Ten jego uśmiech, oczy, usta, które aż zachęcały do całowania... Ludzie, trzymajcie mnie, bo zaraz zemdleję. Wczoraj gdyby nie ten wypadek wszystko ułożyło by się inaczej. O niebo lepiej. Ta kobieta by jeszcze żyła, a ja i Luke może bylibyśmy parą. Podreślam: MOŻE. A co jeśli tamta chwila to był po prostu impuls? Jeden nie doszły pocałunek, a ja już fantazjuje na temat tego, że może bylibyśmy parą. Jaki ze mnie debil... Ale cóż na to poradzę, że jestem raczej typem marzycielki? Często wyobrażam sobie jak spotykam swoją pierwszą miłość, jak odnajduję tego jedynego. Czasami nawet co byłoby gdybym była sławna. No co? Kocham śpiewać, a wiele ludzi mówi, że dobrze mi to idzie. Co roku nauczyciel muzyki zapisuje mnie do szkolnego chóru. W zeszłym roku nawet moja klasa założyła zespół, w którym jestem wokalistką. Należą do niego też: Matt- gitarzysta, Conor- basista, Alex- perkusista, Josh- pianista+chórek: Rose, Kim i Emily. Instrumenty załatwiła nam szkoła. Wszystkie sprawy i różne występy na festiwalach, uroczystkościach szkolnych, czasami na dyskotekach szkolnych śpiewamy kilka piosenek i takich tam innych, załatwia nam nasz nauczyciel muzyki. To on zaproponował nam założenie zespołu. Śpiewamy głównie różne covery piosenek.  Mamy specjalną salę, w której ćwiczymy. W tym roku szkolnym chyba dalej będziemy prowadzić ten nasz zespół. Od początku zeszłego roku szkolnego zaczęliśmy całą współpracę. Byliśmy wtedy w 2 klasie gimnazjum, teraz idę do 3. Boże jak ten czas szybko leci...
Dobra, wracamy na ziemię. Chyba za dużo tu tego o mnie. Narazie te informacje powinny wam starczyć.
A więc kiedy kelner odszedł to Luke spojrzał na mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami. One tak hipnotyzowały.
- Gdzie później idziemy?- zapytał.
- Hmm... Sama nie wiem, a ty masz jakiś pomysł?
- Właściwie to nie.
Chwilkę pomyślałam gdzie by tu się wybrać i... BINGO! Już wiem gdzie go zabiorę.
- Już wiem!- krzyknęłam, a spojrzenia wszystkich ludzi siedzących w kawiarni skierowały się na nas.
Rozejrzeliśmy się dookoła zakłopotani. Ludzie jak ludzie, kiedy zobaczyli, że to nic ciekawego to wrócili do swoich wcześniejszych zajęć.
- Co wiesz?- zapytał.
- Wiem gdzie pójdziemy!
- Gdzie?
- Zobaczysz.- poszłałam mu chytry uśmieszek.
Kiedy kelner przyniósł nam nasze zamówienie to szybko zjedliśmy, Luke zapłacił za nas i wyszliśmy.
- Zamknij oczy.- powiedziałam.
- Po co?
- Bo tak. Masz nie wiedzieć dokąd idziemy.
- Ale co jeśli się przewrócę albo wpadnę w drzewo lub słup?
- Ojj, daj spokój. Będę cię trzymać na wszelki wypadek.
- Ale naprawdę muszę?- zrobił minę kota ze Shreka.
- Tak.
- Echh... Okej, ale jeśli mi się coś stanie to wtedy twoja wina.
- Nie bądź baba.- zaśmiałam się.
Popatrzał na mnie dziwnie i zamknął oczy.
- Prowadź.- powiedział i wystawił do mnie dłoń.
Niepewnie ją chwyciłam, a kiedy już to zrobiłam to przeszedł przeze mnie ciepły dreszcz. Szliśmy, a ja śmiałam się jak on dziwnie stawia nogi. Bał się czy na coś nadepnie czy co? Zresztą ja tam nie wiem.
Przez całą drogę szliśmy w zupełnej ciszy. Krępującej ciszy. Od czasu do czasu przerywał ją Luke zadając mi pytania typu: "Daleko jeszcze?" lub "Powiesz mi dokąd idziemy?". Odpowiadałam na nie krótko. Całą drogę myślałam o tym co tak właściwie czuję. Bo w sumie to wszystko jest dla dziwne i nowe. Ta cała miłość... Nie rozumiem tego.
Kiedy już byliśmy na miejscu to stanęliśmy.
- Mogę już otworzyć oczy?- zapytał.
- Tak.
Otworzył je i rozejrzał się dookoła.
- Wow... Ale tu pięknie.- powiedział.
Domyślacie się gdzie go zabrałam? Chyba raczej nie. A więc jesteśmy nad jeziorem. Moim i Amy. Nad tym, nad którym byliśmy wtedy z Justinem.
Gładka tafla wody odbijała promienie słoneczne. Złocisty piasek, który od wody ciągnął się jakieś 8 metrów, a później zielona trawa, na której rosło pełno kwiatów. W okół tego pełno drzew, bo takie piękne jezioro znajdowało się w środku lasu.
Podeszliśmy bliżej i usiedliśmy na piasku. Wpatrywaliśmy się w siebie.
- Taka piękna dziewczyna zaprowadziła mnie w równie piękne miejsce.- powiedział i uśmiechnął się.
Moje policzki zmieniły kolor na jasno czerwony.
- Dziękuję.- szepnęłam.
Po chwili nasze twarze zaczęły się zbliżać. Ten sam przyspieszony oddech, te same szybkie bicie serca, te same motylki w brzuchu. To wszystko powróciło. Nasze twarze dzieliły tylko milimetry. Niebezpieczne milimetry.

1 komentarz:

  1. w końcu dodałaś nowy :D
    bardzo, bardzo podoba mi się ten rozdział i czekam co będzie dalej. :)
    pe es :P fajna końcówka.

    zapraszam:
    www.ryzykujac-zycie.blog.pl

    OdpowiedzUsuń