niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 14

Wstałam i spojrzałam na zegarek. 12:14. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Jakim cudem spałam tak długo?! Nie poszłam spać późno... Przecież na 13 jestem umówiona z tą tajemniczą osobą. Szybko pobiegłam do łazienki i wzięłam prysznic. Kiedy wyszłam to owinęłam się ręcznikiem i poszłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej szorty, kolorowy top i oczywiście bieliznę. Wytarłam się i ubrałam wcześniej przygotowane rzeczy. Zaniosłam ręcznik do łazienki i umyłam zęby. Zrobiłam delikatny makijaż, rozczesałam włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Weszłam do pokoju i akurat zadzwonił dzwonek do drzwi. Zbiegłam szybko na dół i otworzyłam drzwi. Był to Luke.
- Już koniec kary?- zapytałam z uśmiechem.
- Tak. Może przejdziemy się gdzieś?
- Pewnie. 
Kiedy odpowiedziałam to jak z pod ziemi wyrósł Justin i stał obok Luka.
- No ej, miałaś się ze mną spotkać.- powiedział Jus.
- Umm... To, który z was wczoraj do mnie dzwonił?- zapytałam niepewnie.
- Ja.- usłyszałam głos Justina.- I się zgodziłaś na spacer.
- Och... Przepraszam, nie spojrzałam wtedy kto do mnie dzwonił, a głosu nie rozpoznałam i sama nie wiedziałam z kim się dzisiaj spotkam...
- Chwila, chwila...- odezwał się Luke, który do tej pory stał w ciszy.- Pogodziłaś się z nim?- skierował do mnie to pytanie.
- Mhmm... Tak...
Luke o całej sytuacji między mną, a Justinem wiedział. Opowiedziałam mu wszystko. Teraz pewnie jest zdziwiony tym, że mu wybaczyłam.
- Mówiłaś mu o tym?- zapytał Justin, mając na myśli właśnie tą sprzeczkę. 
- Umm... Tak...- było mi trochę niezręcznie.
- To w końcu z kim dzisiaj spędzasz dzień?- zapytał Luke.
- Echh... Luke tak mi przykro, ale Justin był pierwszy. Może jutro się spotkamy?
- Czemu jutro, a nie jeszcze dzisiaj?- zapytał zawiedziony.
- No, bo później pewnie idę odprowadzić Amy i Jaspera na lotnisko.
- Na lotnisko? Gdzie lecą? Po co? Dlaczego?- zaczął wypytywać Justin.
- Tak, na lotnisko. Do Miami. Spędzić tam resztę wakacji. Chcą odpocząć.- odpowiedziałam na wszystkie jego pytania i uśmiechnęłam się.
- No dobrze, to ja już idę.- powiedział Luke.- Do jutra.
Przytuliłam go na pożegnanie.
- No więc gdzie idziemy?- zapytał Jus z uśmiechem, gdy wychodziliśmy poza moje podwórko.
- Najpierw zabierasz mnie do kawiarni, bo jestem głodna, a śniadania nie jadłam. A później ty coś wymyśl.- odpowiedziałam, a on się zaśmiał.
- No dobrze.
Po odwiedzeniu kawiarni, zdecydowaliśmy się pójść na pole.
Siedzieliśmy wśród wysokich traw i rozmawialiśmy. Czułam, jakbyśmy znali się od dziecka. Jeszcze jakby był normalnym chłopakiem. A przecież to Justin Bieber! Tak, tak, wiem. To zwykły nastolatek, który ma też swoje życie. Ale co ty byś powiedziała na moim miejscu? To zbyt magiczne, piękne, cudowne... Ale zarazem dziwne... Kiedyś dałabym wszystko za zrobienie sobie z nim zdjęcia. A teraz? Siedzę z nim i rozmawiam. Nie proszę o zrobienie tego głupiego zdjęcia. Teraz wydaje mi się to cholernie dziwne, jakiego to miałam bzika na punkcie Justina. Czasami wydaje mi się, że to tylko sen, a ja za chwilę się zbudzę i wrócę do tej szarej rzeczywistości. Czasami myślę, że to wszystko minie, pęknie jak bańka mydlana, a ja będę żałować, że to się tak potoczyło... Przecież Justin to gwiazda. Nie będzie wiecznie siedział w Stratford. Ciekawe ile jeszcze tutaj zostanie. Może miesiąc? Dwa? A może już wyjeżdża za tydzień? Dobra, nie będę się bawić w detektywa. Po prostu zapytam. Odbiegnę zupełnie od tego tematu, o którym teraz rozmawiamy, ale co tam...
- Justin... Jak długo jeszcze zostaniesz w Stratford?
- Hmm...- zamyślił się na chwilkę.- Pewnie miesiąc. Góra dwa. Ale nie jestem pewien. Możliwe, że mogę przesiedź tu jeszcze najbliższe pół roku. Wszystko zależy od tego, co wymyśli mój menager. A czemu pytasz? Chcesz się mnie pozbyć? Foch!- założył ręce na piersiach i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Tak tylko pytałam. Nie chcę się ciebie pozbyć tylko chcę żebyś został tu jak najdłużej. I nie fochaj się, proszę.- zaśmiałam się.
- A co dostanę na przeprosiny?- spojrzał na mnie kontem oka.
- Hmm, pomyślmy...- zastanawiałam się lecz nic nie wymyśliłam.- Eee, sama nie wiem, ty coś wymyśl.
- A czemu ja cały czas muszę coś wymyślać?
- No bo ty chcesz dostać coś na przeprosiny.- uśmiechnęłam się.
- Buziaka.- powiedział nagle.
- Co ty masz z tymi buziakami, człowieku?- zaśmiałam się po raz kolejny.
- No bo ja chcę!
- Ja też chcę wiele rzeczy i ich nie dostaję.- uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- No to chociaż w policzek?- zapytał niepewnie.
- No dobra...
Nadstawił policzek, a ja nachyliłam się by go cmoknąć. W ostatniej chwili odwrócił głowę, a ja trafiłam prosto w jego usta.
- Pocałowałaś mnie!- krzyknął radośnie.
- Po pierwsze: To było zwykłe cmoknięcie. Po drugie: Miało być w policzek. Po trzecie: Teraz ja mam focha!- założyłam ręce na piersiach i odróciłam się w drugą stronę tak jak on wcześniej.
- Czemu?- zapytał, a ja nie odpowiedziałam.- Odezwij się.- nadal siedziałam cicho.- Halo! Odpowiesz mi?- nadal nic nie mówiłam.- A więc tak zamierzasz się bawić? Ok!- powiedział i zaczął mnie łaskotać.
Wybuchłam niepochamowanym śmiechem. Nie zamierzałam nic mówić i nie będę. Po kilku minutach udało mi się uciec kawałek od niego.
- Nie ma tak!- krzyknęłam.
- Ale jak?- czy on zamierzał udawać głupiego?
- Nie udawaj, że nie wiesz.
- Ale co?- zapytał, a ja przewróciłam oczami.
- Nie ma łaskotania.
- Jest.
- Nie.
- Jest.
- Nie.
- Jest.
- Nie.
Naszą beznadziejną kłótnię przerwała moja dzwoniąca komórka. Była to Amy.
- Halo?- powiedziałam po naciśnięciu zielonej słuchawki.
- Elizabeth?
- Nie ksiądz!
- Umm... Przepraszam, źle wybrałam numer.- usłyszałam zakłopotanie w jej głosie, a później szum.
- Boże!- walnęłam się z otwartej dłoni w czoło.
- Co?- zapytał Jus.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo po raz kolejny usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. Była to znowu Amy. Szybko odebrałam.
- Dziewczyno jaka ty jesteś głupia!- powiedziałam i zaśmiałam się.
- Co?- widocznie była zdziwiona.
- Od kiedy ksiądz ma damski głos?- znowu się zaśmiałam.
- To ty odebrałaś?
- Nooo, raczej.
- To wkońcu odprowadzasz nas na to lotnisko?- odbiegła całkowicie od tematu.
- Nooo, raczej.- powtórzyłam.
- No to chodź już po mnie, bo za jakieś 2 godziny mamy samolot, a przecież wychodzi się wcześniej, nie?
- Ok, zaraz będę.
- Spoko, do zobaczenia.- rozłączyła się.
- Musimy już wracać.- powiedziałam do Justin.
- Czemu?
- Człowieku, przestań już dzisiaj o wszystko pytać. Musimy iść, bo przecież odprowadzam Amy i Jaspera na to lotnisko, a za jakieś 2 godziny mają lot.
- Ech... Ok, chodźmy.
Justin odprowadził mnie pod dom Amy. Ja zadzwoniłam do drzwi, a on poszedł. Otworzyła mi Amy, a za nią stał oczywiście Jasper. Oboje trzymali po jednej, wielkiej walizce. Wezwaliśmy taksówkę, która zawiozła nas na lotnisko.
Po ich odlocie, wracałam do domu pieszo. Chciałam się trochę przejść i pomyśleć.
Resztę dnia spędziłam w domu przed telewizorem.
Wieczorem oczywiście wzięłam długą kąpiel, zmyłam makijaż i umyłam zęby. Wyczerpana jak codziennie rzuciłam się na łóżko i usnęłam.

6 komentarzy:

  1. zapraszam na rozdział 8 ;*
    [utracona-milosc.blogspot]

    PS. nie miała zbytnio czasu, ale zaraz nadrobię zaległości <3

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda, że nie spędzili ze sobą więcej czasu :( haha, Justin. Byłam pewna, że tak zrobi i odwróci głowę. jestem ciekawa jak potoczą się dalej ich losy. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. na [utracona-milosc.blogspot.com] pojawiła się ważna informacja.

    OdpowiedzUsuń